Z wizytą u Królowej, czyli garść refleksji z Wysp
Od czasu do czasu wybieram się na Wyspy Brytyjskie. Za każdym razem przyglądam się, co tam ciekawego i nowego słychać w alkoholach. Wiadomo, wyspiarze są mocni w piwach, także rzemieślniczych. Ale i z destylatami radzą sobie świetnie, a w cydrze biją wszystkich na głowę.
Tym razem odwiedziłem zarówno Anglię, jak i Szkocję. Od ostatniej wizyty sporo upłynęło wody w Tamizie, jak by nie patrzeć – ze dwa lata. Z zaciekawieniem wypatrywałem więc rzeczy, które się zmieniły. Niektóre spostrzeżenia to zupełne drobiazgi. Jednak uważnemu obserwatorowi potrafią co nieco powiedzieć o tym, co aktualnie w trawie piszczy.
Pierwsze, co rzuciło mi się na oczy, to to, że
craft jest bardziej widoczny
niż kiedykolwiek dotychczas. Oczywiście, piwa z mikrobrowarów są na rynku brytyjskim od dawna, jednak tym razem natykałem się na nie zdecydowanie częściej, niż podczas poprzednich wizyt.
Choćby na lotniskach. Pojedyncze pozycje w sklepach to nic niezwykłego, ale krafty w lotniskowych restauracjach, także tych tradycyjnych, to dla mnie nowość. Oprócz długich listy whisky oraz ginu (patrz poniżej) w karcie obecnie wypada pochwalić się też piwem. Na niedużym lotnisku w Glasgow natknąłem się na taki potykacz:
Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem był magazyn Traveler linii easyJet, którymi miałem (wątpliwą) przyjemność lecieć. Piwo jest tematem październikowego numeru, co zaowocowało 5 całkiem konkretnymi artykułami. Oczywiście jest tu Oktoberfest (leć do Bawarii), ale także dobry tekst o piwach belgijskich. A także artykuły o krafcie. Londyński browar inspirowany jogą oraz: uwaga uwaga! BREAKING NEWS!!! Rick Astley i Mikkel Borg Bjergsø rozpoczynają współpracę! Co wyniknie z tej kooperacji nie mam bladego pojęcia, w każdym razie Rick jest zafascynowany Mikkellerem oraz piwami rzemieślniczymi, a Mikkel od zawsze był fanem Ricka. To drugie akurat nie dziwi, bo któż nie jest fanem Ricka? (tym, którzy od razu nie skojarzyli nazwiska, polecam teledysk)
Jak widać, podniebny handel dostrzegł piwa rzemieślnicze. Co oznacza, że na wyspach kraft staje się towarem popularnym. Lotniska i linie lotnicze działają bowiem na bardzo podobnej skali do supermarketów – oferują to, co będzie kupowane przez szerokie rzesze klientów. Zresztą sieci handlowe dostrzegły krafty dużo wcześniej, jednak obecnie oferta jest ciekawsza. Dwa lata temu – pojedyncze butelki gdzieś w rogu. Teraz nawet w małym, „osiedlowym” markecie w Londynie wybór jest całkiem przyzwoity.
Większym zaskoczeniem były piwa rzemieślnicze w sklepach „po środku niczego”. Jak na przykład za wsią przy drugorzędnej drodze gdzieś tam w Szkocji (o czym jeszcze wspomnę w kolejnym punkcie).
Wracając do Londynu: mikrobrowarów w mieście przybywa, ba, pączkują niczym porządnie rozruszane drożdże. Szczególne w południowej i wschodniej części miasta. RateBeer wymienia ich aż 171! Oczywiście liczba ta obejmuje browary kontraktowe i „usługowe”, które wytwarzają piwo dla innych. Dzięki temu można na przykład nabyć specjalnego krafta w sklepiku genialnego Muzeum Techniki (London Science Muzeum). Czy trzeba jeszcze więcej dowodów popularności piw rzemieślniczych na Wyspach?
Real ale ma się dobrze i lubi się z craftem
Nie wiem skąd wziął się powtarzany tu i ówdzie mit o tym, że brytyjscy fani real ale, czyli tradycyjnej wersji nieco wodnistego ejla, są w jakimś sporze z fanami kraftu. Że CAMRA (Campaign for Real Ale, organizacja działająca na rzecz zachowania angielskich tradycji piwnych, pubów, starych stylów, pomp i bezciśnieniowych beczek typu cask) tępi jak może piwa rzemieślnicze. Że organizacja wspiera wyłącznie piwa nalewane, a nie lubi butelek.
Kompletna bzdura. Widziałem papierowe magazyny wydawane przez CAMRĘ, które opisywały nowe puby z kraftem, czy browary rzemieślnicze warzące AIPY i RISy. Co więcej, gazeta ta była udostępniana w brewpubie, w którym były wyłącznie nowofalowe piwa. Organizacja wspiera także piwa butelkowane, co widać zdjęciu poniżej. Oczywiście, są pewne browary rzemieślnicze, które Kampanię jawnie bojkotują, ale nie oszukujmy się, w Polsce animozji w środowisku rzemieślników też nie brakuje.
W każdym razie ja naklejkę CAMRY znalazłem na drzwiach wspomnianego wyżej małego sklepu pod miejscowością Callander w okolicach jeziora Loch Lomond w Szkocji.
Pogoda była czysto szkocka, jechaliśmy krętymi dróżkami z zamku w Stirling, w którym to miasteczku znajduje się drugi największy (podobno) zamek Szkocji. Nagle po lewej stronie wyrosła zagroda z owcami, za którą stała gospoda, na której fasadzie widniał duży napis: Scottish Real Ale Shop. Zatrzymaliśmy się.
Karteczka na drzwiach oznajmiała, że owszem sklep jest otwarty, tylko drzwi są zamknięte, ale wystarczy zadzwonić RAZ, i ktoś przyjdzie otworzyć. Zadzwoniłem więc dwa razy i pojawił się właściciel i zaprosił do środka. A tam: całe mnóstwo piwa, zarówno krafty i tradycyjne real ale. Ceny zbliżone, do 2,5 do 4 funtów. Część browarów warzy zarówno hołdujące tradycyjnemu podejściu ale, jak i nowofalowe IPA. Zgrzytów nie widać.
Za to da się zauważyć duże przywiązanie do piw lokalnych. Czy to w wyżej wymienionym sklepie, który sprzedaje szkockie piwa, w centralnym miejscu stawiając piwa lokalne. Czy na promie na Hebrydy, na którym oprócz piw koncernowych można wypić piwa z Islay. A nawet w sklepach w Londynie, w których można kupić piwo z wytwarzane w tej samej dzielnicy. Lokalność jest w cenie. A stary real ale ma się dobrze i jest warzony w licznych browarach, także tych nowo powstających. Może niekoniecznie w hipsterskich, umiejscowionych pod wiaduktem w północnym Londynie, ale tych w mniejszych ośrodkach, na wsiach, czy też na pustkowiach Szkocji.
Puszki, puszki, puszki
Puszki z kraftem widzę wszędzie. Przynajmniej w Zjednoczonym Królestwie. W Polsce trend się dopiero zaczyna, browary powoli zastanawiają się nad zakupami puszkarek. Na Wyspach to już właściwie standard. Duża część mikrobrowarów decyduje się na aluminiowe opakowania, przeważnie w formacie 0,33l. Trudno mi oszacować procent tego procederu, ale wystarczy spojrzeć na zdjęcie ze sklepu w Londynie zamieszczone powyżej – puszki niewątpliwe są popularne. Nie tylko zresztą do piwa, oto zdjęcie z rzemieślniczej cydrowni Hawkes. Tendencja puszkowa przybiera na sile.
Niezależność czy pieniądze?
Przed takim wyborem staje coraz więcej browarów w Wielkiej Brytanii. Podobnie jak w USA, duże koncerny nie wahają się wykładać dużych kwot na zakup dobrze rozkręconych mikrobrowarów. Zwłaszcza tych z wyrobioną marką. Oczywiście powstają co chwila nowe. Jednak w portfolio piwnych gigantów znajduje się coraz więcej znanych kraftowych firm. Bez przeprowadzania dochodzenia w Internecie trudno orzec, czy dany browar rzemieślniczy pozostaje w rękach założycieli, czy też jest częścią wielkiego koncernu.
Zresztą dotyczy to nie tylko browarów, ale również cydrowni, a także, a może przede wszystkim destylarni whisky. Przykład? Od 2018 roku na wyspie Islay została już tylko jedna niezależna destylarnia whisky, pozostałe są w rękach wielkich koncernów.
Gin is new whisky?
Skoro o destylatach mowa warto spojrzeć na rzemieślniczy gin. Tu zdecydowanie dzieje się coś ciekawego i widać to już od pewnego czasu. Kilka lat temu miałem przyjemność być w nowiutkiej destylarni Cotswold. Nieco zastanawiał mnie fakt, że ktoś zainwestował w wybudowanie destylarni głównie po to, by produkować gin. Pieniądze na to musiały pójść niemałe, bo choć destylarnia jest nieduża, to prezentuje się naprawdę pięknie: przestrzenne drewniane budynki, ręcznie kute miedziane alembiki, po prostu małe cudo. I wszystko po to, by sprzedawać niszowy, drogi gin? Zrzuciłem to na karb zamiłowania Anglików do tego alkoholu. Niesłusznie, bo jak się okazuje, przeoczyłem pewien trend, którego teraz już nie sposób nie zauważyć.
Gin, zwłaszcza rzemieślniczy, z małych wytwórni, cieszy się obecnie na Wyspach naprawdę dużą popularnością. Jest eksponowany w sklepach duty-free na lotniskach tuż obok whisky, udało nam się nawet znaleźć jeden sklep z darmową degustacją (oczywiście skorzystałem).
Restauracje chwalą się listą ginów w karcie, oczywiście im więcej tym lepiej. Szkockie (!) destylarnie whisky dokupują sprzęty i biorą się za destylację ginu. Co jest o tyle ciekawe, że tak jak whisky zawsze była szkocka, to gin angielski. Robi tak na przykład moja ulubiona wytwórnia z Islay, czyli Bruichladdich. Za wytwarzanie ginu biorą się nawet (świat się kończy) Japończycy. I taki gin też można dostać w Wielkiej Brytanii.
Dla osób, które nie są przekonane do ginu dodam: to naprawdę potrafi być zacny alkohol. Nie patrzcie na niego przez pryzmat naszych rodzimych wyrobów ginopodobnych oraz tych produktów wielkich fabryk dostępnych w każdym sklepie. Rzemieślniczy gin, wytwarzany na przykład z ponad 20 ziół, jak poniższy The Botanist, potrafi zachwycić smakiem, rześkością, bukietem. Kto wie, może to dobry temat na osobny wpis.
Co będzie dalej
Czy któreś z powyższych zjawisk przełoży się na nasz kraj? Część z pewnością tak. Na pewno piwa rzemieślnicze także w Polsce będą coraz bardziej widoczne. Wróżę też szybkie nadejście puszek. Prawdopodobnie też nie unikniemy w Polsce wykupowania małych browarów przez koncerny. Moim zdaniem to tylko kwestia czasu, kto wie, może nawet całkiem niedalekiej przyszłości.
Real ale to zupełnie nie nasz temat. A czy gin się przyjmie? Mój angielski znajomy wróży mu krótką przyszłość. Twierdzi, że to tylko chwilowa moda, która przeminie na Wyspach równie szybko jak moda na rum. Ja się z tym diametralnie nie zgadzam. Różnica bowiem jest zasadnicza: rumu nie produkuje się w Wielkiej Brytanii, a gin owszem. Ci, którzy stawiają destylarnie ginu z pewnością będą dbali, by moda szybko się nie skończyła. Czy zainteresowanie ginem przeniknie do Polski? Tu jestem mocno sceptyczny. Póki co z mocnych alkoholi triumfy święci u nas wyłącznie whisky. Ani grappa, ani calvados, ani nawet sam cognac nie osiągnął nawet minimalnej popularności, ani poważania, którym każdy z tych alkoholi cieszy się zagranicą.
Ps.
Za pomarańczowy banknot z Królową można nabyć około:
- 3 piw rzemieślniczych/ real ale w sklepie, lub
- 2 piwa w pubie, lub
- 1/5 butelki rzemieślniczego ginu, lub
- całodniowy przejazd londyńską komunikacją (do strefy 3 włącznie)